Jak-1, latający Polonez Caro Plus

Jak-1, latający Polonez Caro Plus

To może w ramach wstępu się wytłumaczę z tytułowego porównania. Jakby ktoś nie wiedział czym jest Caro Plus to śpieszę z wyjaśnieniem. Jest pudrowaniem zdechłego, przestarzałego auta. I tak nie wchodząc w szczegóły dokładnie takim samym projektem jest Jakolew 1, a że w tej historii będzie drobny wątek polski, to uważam swoje porównanie za jeszcze bardziej zasadne.

Jak-1M w służbie Pułku Myśliwskiego "Warszawa". Na zdjęciu chor. pil. Edward Chromy i chor. pil. Włodzimierz Suszek przygotowują się do lotu.

W poprzednim wpisie śmiałem się z Brytyjczyków, że budowali w trakcie wojny samoloty o przestarzałej konstrukcji. No można się było podśmiechiwać. Ale spokojnie, to wpis o radzieckich siłach powietrznych, a my dopiero rozkręcamy karuzelę śmiechu. Uwaga, w Wojenno-Wozdusznych Siłach do 1943 roku produkowano samolot o mieszanej konstrukcji (podobnej do Hurricane’a), a rzeczone Jaki-1 służyły do końca wojny. Można się śmiać. Pośmiane czas na doprecyzowanie powodów naszego śmiechu. Myśliwiec Jakolewa, który wszedł do produkcji w 1940 roku (Hurricane trzy lata wcześniej) był złożony z: skrzydeł drewnianych pokrytych sklejką i płótnem, kadłub z kratownicy stalowej, kryty płótnem, silnik pokryty duralem. Ach kawałeczek duralu, można poczuć luksus. Ja jeszcze raz przypomnę, drewno i kompozyty drewniane są cięższe i mniej wytrzymałe od stopów aluminium, więc nie ma możliwości żeby myśliwiec o konstrukcji mieszanej mógł konkurować z metalowymi maszynami.

Jak-1 z pierwszych serii produkcyjnych.

Dobra, poznęcałem się nad konstrukcją, to teraz będę chwalił, ale tylko trochę. Zamknięta kabina, chowane podwozie, układ dolnopłatu, to wszystko dobre nowoczesne rozwiązania, ale co z tego jeśli z samolotu nie można wycisnąć maksimum potencjału, bo jest za ciężki? Wystarczy, odejdźmy na chwilę od samej budowy, bo gdyby to była jedyna wada Jaka, to może by się czym innym obronił. No ale niestety tego nie robi. Silnik Jakolewa-1 miał 1050 KM, później 1180 KM. W 1940 roku kiedy wchodził do służby 1050 koni to nie było mało. Główny przeciwnik Jaka – Bf-109F – miał ich do dyspozycji 1200. Nie jest to przepaść, ale wystarczało to żeby ważąca podobnie stodziewiątka miała lepsze osiągi. Jedyną rzeczą jaka ratowała przez długi czas Jaki-1 od totalnej anihilacji była specyfika walk na wschodzie. Na froncie zachodnim standardową wysokością walk powietrznych było od 4000 metrów w górę. Na froncie wschodnim, jednak, walki odbywały się mniej więcej na poziomie 2000 metrów i na tych, niskich, pułapach myśliwiec radził sobie najlepiej, a w pierwszym roku wojny mógł skutecznie bronić się przez 109F. Mamy już obraz Jaka-1, taka zapchajdziura jak Hurricane, z racji niskiej produkcji aluminium w ZSRR wdrożona do produkcji. Czego by nie mówić o RAFie, oni swoje myśliwce przejściowe, zgodnie z założeniem wycofali z pierwszej linii. Dlaczego więc Sowieci aż do ’43 produkowali sprzęt już w momencie wdrożenia przestarzały oraz, co gorsza, nieperspektywiczny (płatowca mieszanego nie da się po prostu w sensowny sposób zmodernizować)?. Odpowiedź jest prosta. Aleksander Jakolew znał gościa. Takiego Gruzina. Stalina. A Stalin sprzyjał Jakolewowi. No i druga ciekawa informacja. W latach 1940-46 był wiceministrem przemysłu lotniczego ZSRR. Więc sam składał zamówienie na swój projekt. Dobra robota, towarzyszu ministrze. I o ile w 1940 roku jestem w stanie bronić decyzji o wprowadzeniu Jaka-1 (braki w nowoczesnych dolnopłatach były w WSS aż nazbyt widoczne), o tyle produkcja do 1943 roku tego rzęcha to jest nieporozumienie. A żeby on wyszedł ze służby w tym ’43. Nic z tych rzeczy. Wspaniałe sklejkowe myśliwce latały do końca wojny. Choć moim zdaniem, największy problem jaki stwarzała zbyt długa produkcja myśliwca, oraz protekcja z wyższych urzędów tego projektu, to fakt ukręcenia głowy jednemu bardzo perspektywicznemu projektowi. I-185 mógłby mierzyć się z najnowszymi myśliwcami Luftwaffe, ale mamy Jaka, a Jakolew to fajny gość, więc klepmy dalej Jaki, dobry plan.

Późniejszy Jak-1, tu uchwycony w trakcie tankowania w kwietniu 1942 roku.

Stara konstrukcja, zbyt długa produkcja, to by wystarczyło żeby powstała kiepska maszyna. Ale wady Jaka-1 się tu nie kończą, o nie, nie. Kolejną wadą było uzbrojenie. Działko 20 mm i dwa km-y 7,62 mm. Nie jest to potężne uzbrojenie, ale dzięki umieszczeniu wszystkich broni w nosie myśliwca zapewniało dobre skupienie pocisków. Tak by było. Gdyby działko SzWAK było w porządku. Ale nie było. Generalnie stworzenie działka lotniczego nie jest proste. Trzeba mieć wysoką szybkostrzelność, nieziemską niezawodność (w myśliwcu nie da się w locie usunąć zacięcia) duży zapas amunicji (w powietrzu nie ma jak zmienić magazynka). Dobrym przykładem na to że zaprojektowanie działka nie jest łatwe niech będą starania polskich inżynierów aby NKM wz. 38 został działkiem lotniczym. Dość szybko zarzucono ten projekt. Większość państw które chciały mieć działka na wyposażeniu swoich maszyn wykorzystywały sprawdzone działko Oerlikon kal. 20 mm. Ale Oerlikony dalekie były od ideału. Małe magazynki bębnowe na 60 naboi i niska szybkostrzelność sprawiały że kiedyś trzeba było zastąpić to uzbrojenie. I Brytyjczycy i Niemcy używający odpowiednio: MG FF i Hispano Mk. I, czyli w skrócie Oerlikona 20 mm przyjęli w późniejszych latach lepsze działka. O większej szybkostrzelności i zasilane z taśmy. Technologia poszła do przodu, wtedy skonstruowali lepsze działka, koniec. No ale ZSRR było izolowane gospodarczo, transfer technologii nie byłby łatwy, do tego Sowieci woleli mieć coś swojego. No i powstał SzWAK. Pierwszy problem tego działka to częste zacięcia, szczególnie w początkowej fazie wojny. O ile SzWAKi w ogóle tego dnia postanowiły pracować. Ale załóżmy na chwilę, że nasz SzWAK nas lubi. I chce strzelać… i wystrzelił, no i co z tego? No i nic, bo pociski z działka bardzo lubiły nie wybuchać. Głównym powodem dla którego używa się działka, a nie karabinu maszynowego, jest fakt że pocisk z działka wybucha, daje odłamki, no sieje spustoszenie. O ile problem zacięć udało się zmniejszyć w czasie wojny, o tyle problemy z amunicją trwały dużo dłużej. Dość powiedzieć, że w Szturmowych Iłach-2 już w 1942 roku wymieniono SzWAKi na porządniejsze NS-23, tak żeby dało się cokolwiek zrobić siłom naziemnym.  

Widoczne uszkodzenia poszycia, ukazują mieszaną - metalowo, drewniano płócienną konstrukcję samolotu

Ostatni mankament Jaka-1 na dziś. Jakość wykonania. Wydawać by się mogło, że im dłużej się coś produkuje tym jest to lepsze. Zdobywamy więcej doświadczenia, dochodzimy do wprawy, ale w przypadku opisywanego samolotu ta zasada w żadnym wypadku nie obowiązuje. Im dalszy czas produkcji Jaka tym częściej mogły się w nim zdarzać usterki. Takie małe, no na przykład oderwanie się skrzydeł od kadłuba w trakcie lotu. Do końca grudnia 1942 roku zdecydowano się troszkę przypudrować jaskiniowca jakim był już wtedy Jak-1. Dodano chowane kółko ogonowe, wymieniono kabinę na kroplową, standardem stały się silniki o mocy 1180 KM, karabiny maszynowe z 7,62 mm zastąpiły 12,7 mm. Wszystko fajnie, powstał Jak-1b (lub jak kto woli Jak-1M), ale te ulepszenia nie mogły sprawić, że nagle myśliwiec Jakowlewa zacznie dominować na niebie. I z Jakami-1b wiąże się kariera międzynarodowa myśliwca. W te samoloty zostali wyposażeni Francuzi z pułku Normandie-Niemen, oraz polski Pułk Myśliwców „Warszawa”. Różnicą między polską a francuską jednostką jest taka, że Francuzi w 1944 roku przesiedli się na Jaki-9D. Jak-9 jako rozwinięcie Jaka-7, będącego rozwinięciem Jaka-1, nie był jakimś niezwykle dobrym myśliwcem, ale na pewno był lepszy od Jaka-1. Polska jednostka nie doczekała się, w trakcie wojny, wymiany swoich maszyn na cokolwiek nowocześniejszego, a Jakowlewy zostały w Siłach Powietrznych do ’46 roku.

No i na koniec mały „Plus”, był to samolot łatwy w pilotażu, do ogarnięcia przez ledwie wyszkolonych pilotów po kilkudziesięciu godzinach nauki w odróżnieniu np. od Migów. Może to był też jeden z powodów dla których go tak długo produkowano.

Cóż, historia Jaka-1 wydaje mi się idealnym podsumowaniem dlaczego WSS zbierało takie cięgi. Samolot stworzony z braków materiałowych, produkowany za długo, blokujący rozwój lepszym konstrukcjom, a w tle układy w ministerstwie. Ot gospodarka centralnie planowana w klasycznym wydaniu.

 

Autor: Jan Wróbel

Własność TMHW ©2024 Wszelkie prawa zastrzeżone.