Wojna oczami Sitnitskija Rachmiela Izwailiewicza Cz.2

Wojna oczami Sitnitskija Rachmiela Izwailiewicza Cz.2

„Co jeszcze opowiedzieć? Mieliśmy dług wobec ojczyzny, żołnierski dług.

A to, że nas kiedyś zabiją, było jasne jak dwa razy dwa. Jest takie przysłowie: lejtnanci giną w boju, tylko generałowie umierają w swoich łóżkach…

…Czasami idziesz sam nocą na tyłach z opatrunkami, tu i tam strzelanina, i czujesz się nieswojo, na duszy robi ci się niespokojnie, jakieś zmieszanie ogarnia. A jeśli nagle schwyta mnie niemiecki zwiad? Niewoli bałem się bardziej, niż śmierci…

Na froncie był żart – kto się nie boi, ten nie bohater!

…Niepodległościowcy w Zachodniej Ukrainie odnosili się do nas z nienawiścią. Przywołam jeden przykład. Rzecz zdarzyła się w Karpatach. Pułk maszerował na linię frontu. Według mapy, siedem kilometrów przed nami było oswobodzona spod Niemców wioska. Pięciu ludzi musiało pójść na zwiad, rozejrzeć się co i jak i poszukać miejsc do nocowania dla batalionów. Wymieniono nazwiska pięciu oficerów na czele z partyjnym i moje nazwisko w tym gronie. Wsiedliśmy do samochodu, nagle strzał, poraniło żołnierza. Wysiadłem z samochodu i
zacząłem go opatrywać. A zamiast mnie pojechał pułkowy komsomołski organizator. Godzinę, może dwie później weszliśmy do wsi. Nasi towarzysze wisieli na drzewach, zamęczeni, okaleczeni i rozebrani.

Banderowcy ich powiesili… Spaliliśmy tę wieś do ostatniego drewienka.

Jawnych samopostrzeleń faktycznie nie widziałem.

Jeżeli ten, który się postrzelił, nie był zupełnym idiotą, to od razu po zranieniu uciekał na tyły pułku, do kompanii medycznej. Dlaczego? Gdyby w batalionie uznali, że sam się postrzelił, towarzysze z oddziału bez wahania zabiliby takiego na miejscu.

My, kursanci ChWMU, przechodząc praktykę w aszchabadzkich szpitalach, wszyscy dziwiliśmy się – skąd tylu rannych w lewą rękę? Na froncie zrozumiałem – za pozwoleniem opowiem, niektórzy żołnierze głosowali na Związek Radziecki – wystawiali rękę z okopu i czekali, aż Niemiec się zmiłuje i strzeli. Ale w 1943 roku taki numer już nie przechodził.

Na dodatek pracownicy kontrwywiadu zrobili się strasznie przebiegli.

W trakcie karpackich walk pojawiły się tak zwane bańki mydlane: połykali mydło, żeby nie iść do ataku, a potem zwijali się z bólu w brzuchu, tarzali po ziemi, udając zapalenie wyrostka robaczkowego. Wiedzieli, że nikt im nie udowodni symulowania. Ale takie gady były nieliczne, i jeśli taki drań powtórzył to w swoim oddziale, mogli go i… Jeszcze raz powtarzam, takie przypadki zdarzały się rzadko.

Ogólnie rzecz biorąc, ludzie walczyli uczciwie, nie oszczędzając swoich żyć.

Straty były dla nas bardzo trudne, zdarzało się, że czasem żegnała nas nasza piechota. Nie pamiętam, żeby w kompanii medycznej przetrwało więcej, niż dwóch sanitariuszy.

Na linii frontu zawsze brakowało lekarzy. Do sanitarki brano zdrowych, statecznych mężczyzn w wieku 30-35 lat. Żeby wynieść rannego z bronią z pola bitwy, trzeba mieć odpowiednio dużo siły. Tak, sanitariusze w kompaniach piechoty ginęli bardzo często, mało kto przeżywał więcej, niż 2-3 bitwy, wyboru nie było: albo w Ludowy Komisariat Rolnictwa, albo w Ludowy Komisariat Zdrowia.

Nie wszyscy żołnierze wierzyli w Boga, ale wszyscy pokładali nadzieje w pracownikach medycznych w batalionie i wierzyli nam. Wiedzieli, że uratujemy swoich rannych towarzyszy i nie zostawimy ich krwawiących na polu bitwy. Nawet, jeśli to oznacza naszą śmierć. Taka była nasza praca na froncie… I nie zawodziliśmy żołnierskiego zaufania”.
Fragmenty pochodzą z książki Artema Drabkina Łokieć we krwi. Czerwony Krzyż Armii.
Zdjęcia pochodzą ze strony http://waralbum.ru 

Zdjęcia pochodzą ze strony http://waralbum.ru/

Własność TMHW ©2024 Wszelkie prawa zastrzeżone.